Większość z was pewnie kojarzy Zakopane - zwane inaczej “stolicą Tatr”. Piękna góralska miejscowość, głównie utrzymująca się z turystów. W jego centrum znajduje się najbardziej znanym deptak - Krupówki - gdzie podczas spacerów mijamy mnóstwo kramów, sklepów i restauracji. Z racji, że jest tam ograniczone miejsce na nowe atrakcje a turystów z roku na rok przybywa, ceny są tam wygórowane. Niestety, wysoka cena zwykle nie idzie w parze z jego jakością, smakiem czy obsługą i coraz trudniej znaleźć tam miejsce w którym jak zobaczymy kwotę na rachunku po “niedzielnej uczcie” powiemy sobie “było warto”. A wystarczy delikatnie zboczyć z drogi…
Tuż obok, niby w centrum a jednak na uboczu…
Idąc w górę Krupówek (od Gubałówki) wystarczy skręcić za McDonald’s (przed klubem “Morskie oko”) w ulicę Generała Andrzeja Galicy. Dotrzemy do Placu Niepodległości, przy której mieści się restauracja o której właśnie piszę: “Drukarnia Smaku Cristina”.
O restauracji usłyszałem już dawno temu i z tego co wiem, dosyć szybko uzyskała miano “najlepszej w Zakopanem”. Pełni optymizmu, w trakcie małej wakacyjnej wyprawy ze znajomymi, postanowiliśmy spróbować ich kuchni. Czy było warto?
Pierwsze wrażenie
Wchodząc od razu ma się wrażenie, że to ekskluzywna restauracja, a nie byle knajpa. Kameralna, ale przestronna sala, witający nas kelner, zapraszający do stolika. Uwagę zwraca otwarta, przeszklona kuchnia w centralnej części restauracji (swoją droga bardzo nowoczesna, pracować w takiej to marzenie wielu kucharzy) w której można obserwować spokojną pracę chefa i jego załogi.
Po otrzymaniu karty nie mogliśmy się zdecydować, wszystko brzmiało intrygująco i smacznie! Bardzo pozytywnym akcentem była bardzo dobrze przeszkolona obsługa. Obsługujący nas kelner cały czas czuwał czy nie potrzebujemy czegoś, odpowiadał wyczerpująco na nasze pytania i jak się później okazało bardzo pomógł w wyborze dań.
W końcu wybraliśmy
Po zamówieniu pysznych lemoniad grejpfrutowych, zdecydowaliśmy się zacząć od przystawki do podziału: pierożków z jagnięciną, podanych z jogurtem i palonymi warzywami.
Przed nimi jednak, kelner rozłożył przed każdym z nas mały czarny talerzyk, postawił na niej małą pastylkę, którą zalał wodą. Były to skompresowane serwetki, rosną do swoich naturalnych kształtów podczas kontaktu z wodą i służą aby przetrzeć sobie nimi dłonie(byliśmy tym niesamowicie zaskoczeni).
Chwilę później dostaliśmy amouse bouche (poczęstunek od kuchni, czyli tzw “czekajkę”): własnej roboty czarny chleb, barwiony aktywnym węglem. Do tego plaster miodu, domowe masełko i oliwy smakowe. Wszystko było przepyszne. Coraz bardziej nie mogliśmy się doczekać naszych dań.
Sposób podania pierożków bardzo nam się spodobał. Pomimo niewielkiej ich ilości w stosunku do ceny (36 zł za 5 sztuk), talerz wyglądał bogato i jak na przystawkę nie mieliśmy wrażenia, że danie jest malutkie.
Czas na dania główne
Po zachęcającej przystawce przyszedł czas na dania główne. Oczywiście każdy co innego, żeby nie ułatwiać kucharzom pracy ;) To nasze dania:
1. Pierś kaczki / Pomarańcz / Marchewka / Pieprz seczuański - 59 zł
Mimo pieprzu w sosie danie było stosunkowo słodkie, a tej słodyczy kontrastowała gorycz skórki pomarańczowej. Smaki niesamowicie dobrze zgrane. To było chyba najlepsze danie z tych, które jedliśmy. Sposób podania całkiem fajny.
2. Wieprzowina jabłkowa / Assiette / Kalafior / Porzeczka / Cydr - 55 zł
To akurat danie które ja zamówiłem i nie jestem zawiedziony, chociaż niektóre smaki nie zagrały mi w 100%, to całe danie było bardzo smaczne. Podobał mi się nowoczesny sposób podania oraz wykorzystanie assiette (podanie jednego produktu na kilka sposobów w jednym daniu) z wieprzowiny. Na talerzu miałem kawałek boczku, plastry boczku i polędwiczkę wieprzową a do tego pyszne puree z kalafiora, interesujący żel z porzeczki i cydr dopełniający smak.
3. T-Bone sezonowany z masłem, sosem berneńskim, mixem sałat i ziemniakami opiekanymi - 91 zł (z dodatkami 115 zł)
Tutaj mieliśmy małe uwagi. Kolega zamówił stopień wysmażenia medium, kelner zaproponował,bardziej medium - well, żeby przy kości był medium. Finalnie stek w większości okazał się być medium a im bliżej kości, schodził do medium - rare a nawet blue… może to pomyłka wynikająca ze zbyt późnego wrzucenie mięsa na grill? Jednak jego smak i ilość (700 g) w pełni zrekompensował tę pomyłkę.
4. Burger wołowy z sałatką colesław - 41 zł
Burger był standardowych rozmiarów choć ciekawie podany z wbitym nożem zamiast patyczka. Obok duża miseczka pysznej surówki. Sam burger był naprawdę niezły i sycący. Nie do końca smakował koleżance sos, który był w środku, przypominający przecier pomidorowy. Być może był to domowy ketchup. Mimo wszystko jak my wszyscy wyszła zadowolona.
Podsumowując
Wydaliśmy łącznie 354 zł (plus napiwek) czy to mało? Nie. Czy było warto? Zdecydowanie! Wyszliśmy najedzeni, uśmiechnięci i nie żałowaliśmy ani złotówki. Atmosfera była bardzo przyjemna, muzyka pasująca do klimatu a dania świetne i estetycznie podane. No i oczywiście obsługa na bardzo wysokim poziomie. Wszystkie elementy tej całej układanki pasowały do siebie. Z pewnością przy następnej wizycie w okolicy zawitamy tam ponownie ;)