Myślę, że nieraz zdarzyło Ci się zostać dłużej w pracy i porobić parę nadgodzin. Długie godziny pracy to norma nie tylko w gastronomii, ale też wielu innych zawodach. Jednak nawet w restauracji 25 godzinna zmiana to coś rzadkiego (póki co). Mnie udało się zdobyć to osiągnięcie już w pierwszej pracy a dokładniej w drugim roku mojej kucharskiej kariery.
Przygotowania do dużej grupy
O 7 rano na porannej zmianie było tego dnia więcej osób niż zwykle. Przyjechało dużo dostaw, część zajmowała się śniadaniami, inni kartą, a kto dał radę, przygotowywał jedzenie pod wieczorny serwis. W całym hotelu trwały przygotowania ponieważ całkiem niemała grupa miała zarezerwowaną całą salę i jedno z pięter, a oprócz ogromnego bufetu z ciepłymi oraz zimnymi przekąskami, daniami, zupami, owocami morza i deserami, mieli jeszcze ciepłe dania podawane z kuchni - w sumie ponad 800 osób.
Jakoś się udało
Całość zaczynała się około godziny 19. Zdążyliśmy ze wszystkim i kiedy pierwsi goście przekroczyli nasze progi, większość jedzenia już na nich czekało. Nie ukrywam, że całość robiła wrażenie - duże ilości kolorowych i pięknie udekorowanych dań. Razem z drugim młodszym kucharzem byliśmy odpowiedzialni za dokładanie do bufetu brakujących rzeczy. W sumie tego dnia pracowało 12 kucharzy i 16 kelnerów. Nawet szef kuchni z dyrektorką hotelu uwijali się na barze pomagając przygotować napoje. Wszyscy pracowali jak trybiki w dobrze naoliwionej maszynie, a całokształt robił wrażenie.
To była długa noc
Nie do końca wiem, skąd byli nasi goście. Słyszałem wtedy jedynie, że to delegacja biznesowa dużej korporacji. Wszyscy elegancko ubrani, głównie w garnitury. Prawdę mówiąc po początkowym sztywnym klimacie, wieczór zaczął przypominać imprezę szkolną z potajemnie wniesionym alkoholem - tylko, że tutaj był open bar. Krótko po północy większości było ciężko ustać na nogach i działy się sceny, które na zawsze pozostaną w pamięci młodego kucharza. Jedzenie oraz alkohol kończyły się w zastraszającym tempie i koło 3 goście zaczęli się rozchodzić (lub być odnoszeni) do swoich pokoi. Nadszedł czas na sprzątanie.
Sala była w opłakanym stanie
Nic tylko współczuć kelnerom, którzy odwalili kawał dobrej roboty (jednak istnieją jeszcze dobrzy kelnerzy ;)). Nie jestem pewien, czy dywany w takim stanie w ogóle opłacało się prać. My za to musieliśmy poprzekładać wszystko co zostało do mniejszych pojemników i pochować. Potem oczywiście sprzątanie kuchni. Finalnie podłogę było widać około 5 rano.
Wreszcie zbliżaliśmy się ku końcowi!
Zmęczeni, ale szczęśliwi zasiedliśmy wspólnie do rodzinnego śniadania, po czym sprzątnęliśmy resztki i przygotowaliśmy bufet śniadaniowy dla kolegi, który wrócił o 5 (dzień wcześniej wyszedł o 22, żeby odespać). Oficjalnie śniadania zaczynały się od 6, więc skoro byliśmy wyspani i pełni sił - po całonocnych baletach - pomogliśmy jeszcze i przy bufecie. O 8 rano po największej fali wreszcie mogłem iść się przebrać. W sumie w pracy byłem od 7 rano jednego dnia do 8 rano następnego, więc to jest 25 h ciągłej pracy :) Jestem ciekawy, czy jeszcze kiedyś będę miał okazję przeżyć taką przygodę ;) Ciekawi mnie jednak, jaki najdłuższy dzień pracy Ty miałeś ;)